środa, 20 marca 2013

Granola..śniadanie bogów ;)


Nie wiem jak Wy ale ja uwielbiam granole. Odkryłam ja dość późno bo po przeprowadzce do UK.
M i chłopaki zjadają ją na sucho wprost ze słoika, ja lubię z gorącym mlekiem, a moja koleżanka jadła granole z sokiem pomarańczowym.
Wiem jednak że granola granoli nie równa. Naszukałam się kiedyś takiej jednej, jedynej niepowtarzalnej w której były migdały, orzechy, jabłka i żurawina... full wypas...
W pracy nauczyli mnie że najlepsze jest to, co zrobisz samemu...
Najlepszą granolę na świecie robił A mój były już niestety Head chef. Tak na prawdę ten rarytas komponować możecie sami...z tych składników, które lubicie najbardziej i pomijając to za czym nie przepadacie albo macie uczulenie. Podaje dziś przykładowy przepis.
Spróbujecie jednak skomponować swoja własna granole :)

2 i 1/2 szklanki płatków owsianych ( najlepsze będą te górskie)
2/3 szklanki - ziaren słonecznika,
2/3 szklanki białego sezamu
2/3 szklanki suszonej żurawiny
2/3 szklanki porzeczki
2/3 szklanki rodzynek
1szklanka brązowego cukru
1/2 szklanki cukru pudru
4-6 łyżek golden syrop (może być miód)
150 g przecieru jabłkowego (może być tarte na grubych oczkach jabłko, ja dodaje apple bramley sauce w słoiczku)
1 łyżeczka soli
3 łyżki oleju słonecznikowego
1 szklanka migdałów w całości
1/2 szklanki pokruszonych z grubsza orzechów (miałam akurat brazylijskie ale mogą być tez włoskie)
2-3 łyżeczki cynamonu (jak lubicie)
Wszystkie składniki oprócz rodzynek, żurawin, porzeczek wsypać na wyłożoną papierem blaszkę zamieszać i wstawić do piekarnika. U mnie piekło się około godziny w temperaturze 170 -180 stopni. Trzeba często mieszać aby nie przypalić, bo wtedy granola zrobi się gorzka. Jak już granola upraży się wrzucić rodzynki, porzeczki, żurawinę.Przechowywać w zamkniętym szczelnie słoiku

poniedziałek, 18 marca 2013

" Nigdy nie jest tak, żeby człowiek, czyniąc dobrze drugiemu, tylko sam był dobroczyńcą. Jest równocześnie obdarowywany, obdarowany tym, co ten drugi przyjmuje z miłością" Jan Paweł II

Ostatnio często rzucają mi się w oczy czy to fb czy w innych miejscach artykuły o zasadności, bezzasadności, o moralności czy jej braku w apelowaniu o 1%.  Bardzo mnie irytują czyjeś chciwe ręce, które próbują odebrać możliwość zbierania i apelowania, albo w jakiś inny sposób ograniczyć możliwość pozyskiwania środków na leczenie czy rehabilitacje .. Państwo demokratyczne ..hmmm jakoś nie bardzo to koreluje z brakiem swobody o apelowanie do ludzkich serc...

Jak się ma zdrowie, to się ma szczęście... tak mawiała moja babcia...i jest to święta prawda.
A jak się ma chore dziecko i nie ma możliwości zapewnienia mu właściwej diagnostyki i rehabilitacji, lekarstw czy terapii. Jak się czują rodzice? Jak się czuje matka która słyszy, że Zosia czy Hania wymagają kilku godzin w tygodniu zajęć z integracji sensorycznej, a jej nie stać na taką terapię? Albo mama Krzysia ma bardzo dobry aparat słuchowych, a inne dziecko ma stary zużyty aparat, który przeszkadza i denerwuje? Kogoś nie stać na dodatkowe godziny terapii, dobry aparat słuchowy, a to co refunduje im państwo jest kroplą w morzu. A przecież każdy rodzic oddał by wszystko dla swojego dziecka. Jedni wyprzedają to co mają cennego, inni sprzedają dom i przeprowadzają się w miejsce, gdzie dziecku mogą zapewnić specjalistów na miejscu bez potrzeby nieustannego podróżowania.  I tak myślę, że gdyby w Polsce legalnym było sprzedawanie własnych organów nie jeden rodzic oddał by nerkę, kawałek wątroby, aby tak uzyskane środki przeznaczyć na ratowanie zdrowia bądź życia dziecka.... Ja wiem, nie mam prawa marudzić na polską służbę zdrowia, bo będąc na emigracji ani nie głosuje, ani nie płacę podatków, które Rząd w taki bądź inny sposób może spożytkować.... Boli mnie bardzo, że moi przyjaciele walczą do upadłego aby zapewnić dziecku samodzielną przyszłość.. szczęśliwą przyszłość ..albo po prostu zapewnić przyszłość..Czują się bezsilni, pozostawieni, opuszczeni....i tak bardzo chciałabym pomóc, ale nie da się, nie da....
Jak kiedyś napisałam, mam dzieci które za wcześnie przyszły na świat.  Bogu dziękuję, że miały tyle szczęścia trafiając pod dobrą opiekę medyczną, miały dostęp do wszystkich  możliwych lekarstw niezbędnych do ratowania życia a później zdrowia... Wykwalifikowany personel czuwał na nimi, gdy leżały w inkubatorach.... I miały specjalistę lekarza, który nadal się nimi opiekuje, który zna ich od pierwszego dnia, zna nas.... cóż chcieć więcej?
Nie wszystkie dzieci miały takie szczęście....
Są tragedie na świecie o których nie mamy pojęcia. Są dzieci które nie rozwijają się dobrze, nie bawią się, nie biegają , leżą w łóżku  bo ktoś uważa, że mogą poczekać na operację. Nie każdy rodzic ma na tyle siły, pomysłów i samozaparcia aby walczyć, zbierać środki, prosić o pomoc... Są grupy wsparcia, które działają w internecie, przy różnych fundacjach... tam rodzice dzielą się swoją wiedza, pomysłami wierząc, że jednoczy ich walka o dziecko...wierząc, że zazdrość i zawiść ich nie dotyczy, bo przecież walczymy o dzieci, więc czego tu zazdrościć? Tego że jedno dziecko ma mniejsze kłopoty z oddychaniem, a inne lepiej reaguje na terapię?  Niestety i w tych środowiskach zdarzają się osoby, których egoizm przesłania racjonalne myślenie ..i szkoda tylko, że te osoby zniechęcają innych do dzielenia się doświadczeniami, aby nie zostać posądzonymi o wyimaginowane korzyści ...przykre  prawda? No cóż, jesteśmy tylko ludźmi.
Nie o tym chciałam jednak pisać....
Chciałam napisać o akcji 1%  Zapewne wiecie, że jeden procent podatku możecie przekazać tym bardzo potrzebującym.... jeśli możecie sami zadecydować gdzie mają iść ciężko zarobione pieniądze, to dlaczego tego nie zrobić? Skoro państwo nie ujmuje się za tymi najbardziej potrzebującymi to dlaczego mają jeszcze korzystać z Waszego 1%?
Z prawej strony są linki do blogów, które obserwuje ..piszą je moi przyjaciele... niezwykli ludzie... wsparli mnie gdy urodził się mój najmłodszy synek...odpowiadali na każde moje pytanie, wysłuchali jak płakałam ..cieszyli się gdy mój synek zaczął się uśmiechać... pozostanę ich dłużniczką do końca życia... bo nie da się wycenić wsparcia, cierpliwości, czasu który ktoś ci poświęca....
Chciałam jeszcze wspomnieć o mechanizmie przekazywania  tego 1%... otóż środki te wpłacane są na subkonto w fundacji która opiekuje się danym dzieckiem. Rodzic do fundacji przesyła faktury za np. rehabilitację, aparaty słuchowe i środki medyczne... Fundacja czuwa nad tym, aby 1% przekazany na podopiecznego został wykorzystany tylko i wyłącznie na leczenie i walkę o zdrowie... nie jest absolutnie możliwe aby za 1% pojechać na wakacje , kupić samochód czy nową lodówkę, bo najzwyczajniej w świecie fundacja nie wypłaci środków bez faktury.
Wierzcie mi, ten 1% zostanie wykorzystany najlepiej jak tylko można.
A wiecie ile kosztuje rehabilitacja , aparaty słuchowe, maści na odparzaną notorycznie skórę? Gaziki rękawiczki jałowe czy specjalistyczne obuwie? Ja sobie nie zdawałam sprawy, że tu chodzi o tysiące złotych, że rehabilitacja to np. 80,  90 lub 120 złotych za jedną godzinę!
Wyobrażam sobie, jakie to musi być trudne dla rodziców apelować o datek dla dziecka ..Prosiliście kiedyś kogoś o coś? Ja osobiście lubię być samodzielna i niezależna. I myślę,że Wy nie chcielibyście być zdanymi na dobroć innych, łaskę bądź nie łaskę.

Znam Frania, który nie jeden już raz szokował lekarzy, którzy po porodzie stwierdzili, że nie przeżyje, potem że nie będzie siedział, chodził, mówił, słyszał..... a teraz ! Zerknijcie na blog Dzielnego Franka...zobaczcie jaki to mały cudowny mężczyzna...

A mały Aleks... jako czwarty z rodzeństwa... Aleks jest ciekawym świata chłopcem, który chciałby biegać ze swoim rodzeństwem, wspinać się wszędzie, być pierwszym na mamy kolanach i ostatnim do sprzątania zabawek...a teraz Aleks jest uzależniony od innych. Tam gdzie posadzą chłopca, tam musi się bawić i jest zależny od braci, mamy, taty, a co w przyszłości....? Aleks ma dziecięce porażenie mózgowe. Mocno napięte mięśnie w nóżkach i jednej rączce. To bolesne, uniemożliwiające poruszanie się , niszczące stawy napięcie można opanować.  Aleks został zakwalifikowany do operacji, która złagodzi jego problemy... nie wiemy czy będzie chodził... może będzie, ale wiemy na pewno, że uchroni to jego stawy biodrowe, kolanowe, uchroni od innych dolegliwości i problemów w życiu. Operację trzeba samemu sfinansować. Potrzeba dużo pieniędzy, ale każda złotówka przybliża tego chłopca do zdrowia.
Zażyjcie do bloga Liście Aleksa

Moją przyjaciółką jest też mama Majeczki i Oskarka... Majeczka jest prześliczną mądrą dziewczynką. Maja ma autyzm.... postrzega świat inaczej. To tak jakbyśmy oglądali świat przez szkło o różnej gęstości, które przekręca, wyolbrzymia, zniekształca rzeczywistość. To tak jakbyśmy świat słyszeli mając głowę w butelce,  niektóre dźwięki bywają ostre, stłumione, a niektórych nie słychać.  Maja ma ogromny potencjał potrzebuje tylko nauczyć się patrzeć na świat,  słuchać ludzi, patrzeć w oczy... W przyszłości może wiele osiągnąć. Potrzebuje kosztownej terapii. Maja ma brata Oskarka, który cierpi na epilepsję. Potrzebuje lekarstw, rehabilitacji... Wyobraźcie sobie, że teraz trzeba zapłacić za terapię dwojga dzieci.... a jak nie starcza, to z której terapii zrezygnować? Jak wybrać miedzy jednym a drugim potrzebującym dzieckiem???? Zażyjcie  poczytajcie o codziennej walce na blogu MajowoOskarkowo

Wojtuś urodził się jako skrajny wcześniak .. dotknęły go chyba wszystkie problemy wcześniacze .. ma problemy z oczkami , niedosłuch, potrzebuje intensywnej terapii logopedycznej i słuchowej. Rodzice walczą jak mogą. Cieszą się każdym postępem, ale musza wybierać pomiędzy jedną ważną terapią a drugą... Poczytajcie o Wojtusiu

Jest mała Paulinka też wcześniak ..od urodzenia ta mała panienka ciężko pracuje. Najpierw była walka o oddech, potem o sprawność fizyczną... Wiecie, że gdy rodzi się maluszek za wcześnie, naczynka krwionośne często pękają i robią się wylewy w mózgu, które uszkadzają ten organ. Potem trzeba dużo pracy, aby nauczyć mózg radzić sobie z tym problemem. U takiego maluszka mózg jest bardzo plastyczny rehabilitacją, terapią można zniwelować w pewnym stopniu uszkodzenia.
Paulinka zaczyna mówić, biega, jest pogodną dziewuszką.... Ma kochających rodziców. Jedno z nich jest 24 godziny na dobę terapeutą, dietetykiem, a na końcu rodzicem. Dzień zaczyna się od terapii i kończy na niej. Nie można pospać dłużej, bo rehabilitacja, bo neurolog.... poczytajcie bloga o Paulince

Znam tez chłopca którego rozumie tylko mama. Mama pokazuje mu świat, tłumaczy mu ten świat. Dla mamy jego uśmiech mówi więcej niż cały ten post. Jego mama po oczach już wie, że Stefcio jest smutny i rozwesela go. Mama w oczach widzi bezgraniczną miłości syna i bezgraniczna zależność od niej. Stefcio ma bardzo dużą skoliozę. Codziennie jego drobna mama masuje i ćwiczy z nim, aby nie bolał go kręgosłup, aby wada się nie pogłębiała i oddalić groźbę poważnej operacji. Sama mama nie wystarczy, musi codziennie wykwalifikowany rehabilitant przyjść, aby skutecznie ćwiczyć, masować, przynieść ulgę w cierpieniu. Mama Stefcia jest cudowną osobą. Zwracam się do niej za każdym razem jak jest mi źle, jak myślę, że proza życia mnie przytłacza. Potrafi ona zawsze postawić mnie na nogi. Kilkoma słowami pokażę jaki ten świat jest piękny a że czasem da w kość trudno i tak bywa ... Zajrzyjcie do Skarbnicy duszy

Jest jeszcze wiele, wiele innych dzieci... Jak człowiek będzie chciał znaleźć potrzebujące dziecko to je znajdzie... i nie trzeba się specjalnie wysilać.

Będę już kończyła... pewnie Was znudziłam, przepraszam, ale są to jednak sprawy dla mnie na tyle ważne że musiały się tu znaleźć...
Przy rozliczeniu podatku pamiętajcie o tym 1%...to tak niewiele a może zdziałać tak wiele.

" Nigdy nie jest tak, żeby człowiek, czyniąc dobrze drugiemu, tylko sam był dobroczyńcą. Jest równocześnie obdarowywany, obdarowany tym, co ten drugi przyjmuje z miłością" Jan Paweł II

niedziela, 17 marca 2013

Quiche z brokułem i fetą



Miałam szczęście pracować w bardzo dobrej restauracji. Restauracja owa przygotowywała klasyczne potrawy angielskie (wbrew opinii przepyszne) ... zahaczaliśmy też o kuchnię francuską.
Quiche robiliśmy niemalże codziennie. Farsz był zależny od pory roku, zawartości restauracyjnej chłodni i nastroju kucharza.
Mój osobisty M quiche je na ciepło, zimno, z sałatą lub bez. Przepis niemalże wierny z tym restauracyjnym. Jednak nie byłabym sobą gdybym czegoś nie zmieniła, dodała. Zamiast zimnej wody dodaje maślanki,  zamiast margaryny - smalcu i od siebie jeszcze sezam. Możecie zrezygnować z tych modyfikacji stwarzając własną niepowtarzalną recepturę...

Przepis na quiche
180 g mąki
85 g zimnego masła
45 g margaryny (ja zamiast margaryny dodaje smalcu)
1/2 łyżeczki soli
3-4 łyżki zimnej wody (zamiast wody dodaje maślanki)
2 łyżki sezamu białego (opcjonalnie)

Farsz
1 spory brokuł ( blanszowany)
1 spory ząbek czosnku
 ser feta
60 g parmezanu (opcjonalnie)
4 duże jajka 
200 ml śmietany kremówki

 Z mąki, tłuszczu, soli i reszty składników zagnieść ciasto. Owinąć folią spożywczą i na 1h do lodówki
Po schłodzeniu rozwałkować na wielkość formy (wałkuję przez folię spożywczą, łatwiej mi przenieść ciasto i nie klei się do wałka). Wyłożyć do natłuszczonej formy, nakłuć widelcem. Położyć folie aluminiową i obciążyć kulkami ceramicznymi, lub suchą fasolą. Jeśli nie macie nic pod ręką, upiec nie obciążając. Piekę około 10 minut w temperaturze 180 stopni. Następnie zdjąć obciążenie i ponownie podpiec na lekko złoty kolor. Poukładać brokuła, obsypać bardzo drobno posiekanym czosnkiem , odrobinę grubo mielonego pieprzu i poukładać pokrojona w kostkę fetę. Jajka roztrzepać ze śmietaną dodać parmezan i wlać na brokuł. Piec w temperaturze 180 stopni 20-25 minut. Przed podaniem niech leciutko przestygnie.  Smacznego.



sobota, 16 marca 2013

Hiszpańska zupa pomidorowa.


Na specjalne życzenie zamieszczam przepis...
Zupę tą serwował mój ulubiony kucharz - Hiszpan K
Wielki smakosz i pasjonat gotowania..Cokolwiek K by nie ugotował wszystko miało smak, zapach, dusze a do tego było tak pysznie podane, że nie wiedziałam czy mam się zachwycać czy jeść, a chciałoby się "mieć ciastko i zjeść ciastko".
Kiedy poprosiłam mojego guru kuchni hiszpańskiej o przepis, spojrzał na mnie z nie dowierzaniem... Przepisu nie dostałam, ale asystowałam od a do z w przygotowaniu zupy... Nie będzie ona taka jak mojego Hiszpańskiego przyjaciela, bo i serca i duszy hiszpańskiej nie posiadam, ale z braku oryginału ta podróba też cieszy mi oko, serce i podniebienie

Proporcja jest dla 4 (na prawdę dużych) porcji :)
 1 marchewka
1 pietruszka
1 gałązka selera naciowego
1 duża czerwona papryka
1 duża cukrowa cebula
2 duże ząbki czosnku (nie obrane z łupinki)
około 4 dużych świeżych słodkich pomidorów lub puszka pomidorów
około 1/2 litra soku pomidorowego
kilka gałązek świeżego tymianku, rozmarynu, kolendry
papryczka chili (kawałeczek chyba że lubicie bardzo ostra)

Paprykę kroimy w duże kawałki, cebule na ćwiartki , pomidory na połówki a jak są mniejsze nie kroimy, czosnek, tymianek, rozmaryn- wkładamy na blaszkę, polewamy oliwą, posypujemy grubo mielonym pieprzem, sola (niewiele). Grillujemy nie za długo, aż się lekko się zrumienią . Wrzucamy do garnka z tym wszystkim, czyli czosnkiem ziołami. Dodajemy startą na grubych oczkach marchewkę, pietruszkę, kawałeczek chili, ze dwie szklanki wody, chwile gotujemy. Należy spróbować aby ocenić ile dodać soku pomidorowego aby zupa nie była kwaśna. Ja dodaje jeszcze łyżkę cukru... Zupa powinna mieć pomarańczową piękna barwę. Blendujemy (chociaż ja nie blenduje ale w oryginale tak było robione ). Przecedzamy. Doprawiamy jeszcze świeżą  kolendra i bazylia. Serwujemy ze słodka śmietanką. Można do tego podać grzanki. Ja zrobiłam lane kluski.

P.S
 Każdy posiada inna wrażliwość także na smak... przyprawcie tą zupę tak aby wam smakowała. Nie trzymajcie się sztywno przepisu ...w końcu gotowanie to sztuka wyrażania siebie ;)
smacznego:)

czwartek, 14 marca 2013

Drożdżówki z serem tęsknotą emigranta.



Najbardziej tęskno mi za naszymi drożdżówkami... Obojętne czy z serem, czy z kruszonką.
Najlepiej wspominam i dozgonnie kocham drożdżówki z serem z Tarnowa. Pyszne. Nawet na drugi dzień były puszyste z lekko kwaskowatym serem i tego sera było tak nieprzyzwoicie dużo ...  Może kiedyś uda mi się zbliżyć do ideału. Na razie powiem tak - nie jest źle  ba, jest nawet dobrze.
Mały M siedział nad wyjętymi drożdżówkami z piekarnika i dmuchał, co by szybciej wystygły.
W konsekwencji zjadł dwie jeszcze ciepłe.
Duży M legalnie zjadł jedną dużą, ale nielegalnie pożarł jeszcze dwie.
Najmniejszy  wyjadał ukradkiem ser.
Przepis jest na prawdę prosty. Zaczerpnięty z bloga 'Moje wypieki' (a jakże).
Lekko zmodyfikowany

Przepis na cisto
500 g mąki (ja używam chlebowej )
20 g suchych drożdży lub 40 g świeżych
50 g miodu
2 jajka
5 g soli
75 g miękkiego masła

 Przepis na nadzienie
400g sera twarogowego ( ja użyłam quarka i polskiego twarogu półtłustego)
4 łyżki miękkiego masła
1 łyżka budyniu waniliowego 
1 łyżeczka pasty waniliowej lub cukru waniliowego, lub esencji
cukier puder do smaku(tak jak lubicie, bardziej słodkie lub mniej)
otarta skórka z cytryny  (jak lubicie)
rodzynki (jeśli macie ochotę)

Wrzucam wszytko do maszyny na koniec mąkę i drożdże. Nastawiam na wyrabianie i wyrastanie (dough 1,30h) Jeśli nie posiadacie maszyny to wyrobić ciasto ręcznie, pamiętając że ze świeżych drożdży należy wcześniej zrobić zaczyn.
Pozostawić do wyrośnięcia (podwojenia objętości). Następnie zagnieść, rozwałkować (delikatnie podsypując niewielką ilością mąki) Można wykrawać kółka, na środku zrobić zagłębienie (ja odciskałam spód szklanki ). Można też wykrawać prostokąty, naciąć je z każdego boku (jak na załączonym zdjęciu) potem nałożyć ser, przewlec przez otwory i podwinąć pod spód.
Twarogu nie mielić (grudki są mile widziane) masło utrzeć z cukrem i żółtkami  dodać twaróg, skórkę, rodzynki, wanilie i na koniec dodałam łyżkę budyniu.

Zrobiłam kilka takich dużych prostokątnych dla dużego M... mniejszy woli mniejsze, okrągłe.





Piec w temperaturze 200 stopni przez około 20 minut do zrumienienia.
Można przed pieczeniem posmarować białkiem i posypać kruszonką.
 smacznego :)

wtorek, 12 marca 2013

Babeczki z kremem cytrynowym czyli tarteletki z lemon curd i bezą





Od wczesnego ranka nie mogłam znaleźć sobie miejsca.
Rosół delikatnie się  gotował, chleb już wczoraj upiekłam.
Coś bym porobiła, bo dzieci ostatnio śpią po dwie godziny, a ja chętnie ten czas spędziłabym w kuchni.
Zrobiłam przegląd lodówki i szafki. 
Jajek dużo,  pięć dorodnych cytryn....i przypomniał mi się program Nigelli Lawson. Tarteletki z lemon curd i kruchą zewnątrz, a piankową w środku bezą.
Przepis z głowy- czyli to co zostało w pamięci po obejrzeniu programu.






Może są i pracochłonne ale bardzo wdzięczna to praca 

Przepis na kruche ciasto- 14 tarteletek
200 g mąki
75 g zimnego posiekanego masła
2 żółtka
2 łyżki cukru pudru
1 łyżka maślanki lub kwaśnej śmietany lub jogurtu 

 Szybko zagnieść kruche ciasto. Zawinąć i wstawić do lodówki na 1 godzinę (u mnie chłodziło się 2 godziny)

Po schłodzeniu wyjąć i rozwałkować.
Robię to przez folie spożywczą na oprószonym mąką blacie. Następnie foremki wyłożyć ciastem. Ponakłuwać widelcem, wyłożyć folią aluminiową i obciążyć (aby nie urosły). 
Można do tego użyć specjalnych ceramicznych kulek, lub (jak w moim przypadku) fasoli. 
Podpiec na lekko złoty kolor (pamiętajmy ze tarteletki będziemy piec drugi raz ). Temperatura 180 stopni około 10 do 15 minut. Po upieczeniu wystudzić.
Między czasie ubić białka z cukrem.

Przepis na beze
4 spore białka 
400 g cukru drobnego do wypieków ( ja dodałam 370 g)
szczypta soli
1/4 łyżeczki cream of tartar* (opcjonalnie)
1 łyżeczka soku z cytryny

Mój Head chef powiedział mi kiedyś, że aby upiec dobrą beze należy na jedno duże białko dać 100 g cukru (drobnego do wypieków).  Bezy trzeba cierpliwie ubijać i dodawać stopniowo cukier.
Do ostudzonej tarteletki wkładamy troszkę lemon curd- przepis na ten krem podałam wcześniej w poście o muffinkach.
Można nadziać innym kremem, na przykład gęstym budyniem albo jabłkami.
Na lemon curd szprycą, albo łyżeczką wykładamy ubite z cukrem białka i pieczemy w nagrzanym piekarniku. Piekłam 15- 18 minut w temperaturze 170 stopni. Jak zaczęły leciutko brązowieć bezy obniżyłam temperaturę do 150. 
Po upieczeniu studzić na kratce.


 Informacje o cream of tartar znajdziecie tutaj
 http://blog.wojnanasmaki.pl/2573,slownik-kulinarny-cream-of-tartar/

poniedziałek, 11 marca 2013

Mini pizza na specjalne zamówienie

Dziś od rana mały M miał jedno życzenie ..a ze ja kocham małego M do nieprzytomności to zrobię dużo , bardzo dużo aby go uszczęśliwić ..(wstawanie bardzo wcześnie rano to już jest więcej niż bardzo dużo) . Otóż od rana prosił o picci ( czytaj pizza). A że rano kurier przyniósł mój zamówiony i wyczekany kamień do piekarnika ( a zaszalałam i zamówiłam na wymiar) więc zrobienie pizzy bardzo mi pasowało.
Pizza jeszcze nie gotowa wiec i wpis na blogu będzie na raty. Korzystam z tego ze mały M i spółka śpią i wrzucam wam robocze fotki....  wersja dziecięca mini mini co by chłopcy tapet ketchupem mi nie wysmarowali
 Przepis niebawem;)







Przepis na uniwersalne ciasto na pizze

375g ciepłej wody
1 łyżka oliwy
2 łyżeczki soli
595g mąki( ja używam mąki chlebowej)
12g suchych drożdży lub 24g świeżych

Dla posiadaczy wypiekaczy do chleba  -  Wrzucam wszystko do maszyny : najpierw woda, sól, oliwa, mąka i suche drożdże na wierzch. Nastawiam program do wyrabiania i wyrastania ciasta(1.30 minut)
Można równie dobrze ciasto wyrobić ręką, lub mikserem z hakiem do mieszania ciast drożdżowych.
Jeśli używacie drożdży świeżych najpierw zrobić zaczyn. Jak ciasto podwoi objętość wyłożyć na oprószony mąką blat i rozwałkować wykroić  okręgi, lub jak tam wolicie. Smaruję sosem pomidorowym z ziołami. Cieniuteńko w piórka siekam cebule , następnie szynkę, pieczarki i na co tylko macie ochotę.  Serem posypuje jak już mini pizze się podpieką  jakieś 5 do 8 minut przed końcem pieczenia. Domownicy preferują chrupiącą, dobrze wypieczona (podpieczona ) pizze, więc piekę w dość wysokiej temperaturze na kamieniu - Rozgrzewam piekarnik do 250 stopni wkładam pizze i obniżam temperaturę do 220 stopni .. Długość pieczenia zależy od rodzaj piekarnika u mnie to 15 minut
Dodam tylko ze zarówno mały M jaki i ten większy zachwyceni. Najmłodszy tak zajęty był jedzeniem że nie miał czasu wyrazić swojego zdania :)

A z babką czekoladową było tak.....

                                       



Cała historia zaczęła się od tego, że kupiłam piękną formę do babki. Cała szczęśliwa byłam, że tak
mało kosztowała, bo jak wiecie (chociaż do nie dawna ja tego nie wiedziałam) formy ozdobne potrafią nadszarpnąć domowy budżet.
W powrotnej drodze do domu, w głowie szukałam odpowiedniego przepisu który ukazałby piękno foremki .... to nie było łatwe....
M lubi baby.... jak to zazwyczaj u mężczyzn bywa... M lubi drożdżowe baby. Takie pięknie wyrośnięte i puszyste.... :) Moja jedyna córka nie lubi ciast zapychających, ale lubi ciasto czekoladowe... I zaświtał mi pomysł.
Pamiętam jak babcia mojej koleżanki do ciasta dodawała oranżadę (nie wiem czy pamiętacie oranżady w butelkach, zielonych albo takich brązowych podpalanych...ja pamiętam). Pomyślałam dlaczego by nie dodać coca-coli...skoro najnowsze trendy to żeberka albo szynka pieczona w coca-coli ... Słód może idealnie komponować się z odrobiną melasy (jeśli nie macie melasy, możecie dodać brązowy cukier) i z dobrym gorzkim kakao.  Efekt zaskoczył nawet mnie. Babka okazała się mięsista, ale puszysta, wilgotna ale nie zakalcowata..i co najważniejsze na drugi dzień jest równie smaczna i równie wilgotna.
Jeszcze pozostał mi problem proporcji, ale tu pomógł mi mój ulubiony blog "Moje wypieki". Przepis zmodyfikowałam do swoich potrzeb, odsyłam Was jednak do wyżej wymienionego bloga, bo jest naprawdę skarbnicą kulinarnych tajemnic.

 Babka czekoladowa z coca-colą

500g maki tortowej
85g -90g kakao (musi być naprawdę dobre gorzkie)
4 jajka
2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżeczki sody
2 szklanki cukru
1 łyżeczka melasy
250ml oleju
300ml coca-coli

Mąkę,  sodę, proszek do pieczenia,  kakao wymieszać w osobnym pojemniku
Jajka roztrzepać rózgą,  dodać cukier, melasę,  olej, cole i wymieszać  rózgą lub łyżką. Uwaga melasa ciężko się będzie rozpuszczać. Do płynnych składników dodać sypkie i krótko zamieszać używając łyżki nie miksera ! Ciasto będzie miało rzadką konsystencję.
Przelać do wysmarowanej formy
Piekłam w temperaturze 170 stopni do suchego patyczka (jak wkłujecie patyczek w ciasto i po wyjęciu jest such to znaczy ze ciasto gotowe ) Po pięciu minutach wyjąć z formy i studzić na kratce

Moja baba ma tez polewę i tak ją zrobiłam:

1/3 szklanki śmietany kremówki(słodkiej)
1 łyżka kawy inki
100g gorzkiej czekolady
1 łyżka Golden syrop (jeśli nie macie może być miód)

Śmietanę podgrzać w rondelku pokruszyć czekoladę dodać kawę inkę i golden syrop i zamieszać lekko podgrzewać aż zrobi się gładka lśniącą polewa

Smacznego



niedziela, 10 marca 2013

W każdym z nas jest cząstka Boga

Dziś nieco inaczej

Jak to punkt widzenia zmienia się po doświadczeniach...
Dwóch ostatnich synków mam za wcześnie .. i nie chodzi mi tu bynajmniej o mój wiek...obaj urodzili się za wcześnie .. w całym tym lęku o ich życie,a później zdrowie stała się rzecz  dla mnie bardzo ważna... zaczęłam dostrzegać świat w każdej niemalże barwie. Do tej pory widziałam ludzi zdrowych, pięknych, o banalnych problemach... Nie dostrzegałam tego innego wymiaru życia...
Jestem bogatsza  o nowe doświadczenie, o nowe przyjaźnie ..... widzę piękno,  które promieniuje nie z młodych, zdrowych i szczęśliwych ... ale ze zbolałych, zmęczonych, walczący o oddech,  pierwsze słowo, krok,  o uśmiech ... I teraz w pełni rozumiem co mieli na myśli starożytni mówiąc że "piękno tkwi w oku patrzącego".... wyostrzył mi się wzrok mimo, że noszę od niedawna okulary....
Jeśli jesteście tu, to proszę zerknijcie na prawo, są tam blogi moich przyjaciół,  znajomych i nie znajomych.... 
Jest tam mały Franio o najpiękniejszym uśmiechu jaki widziałam i Wojtuś który na przekór lekarzom świetnie radzi sobie mimo zbyt wczesnego pojawienia się na świecie.  Jest tam i Paulinka, która ze swoją dzielną mamą ma więcej siły i wiary w wygraną walkę, niż cały batalion wojska. I przecudna Maja która zadziwia mnie bystrością ze swoim bratem Oskarkiem.... i Aleks ...jako czwarty ze stadka dynamicznej rodziny... Jest i Stefcio ze skarbnicy duszy .....to są dzieci które nijak pasują do lansowanego świata idealnej figury, gładkiej cery... ale są to przepiękne, mądre, cudowne dzieci... Ich dzieciństwo nie zaczyna się i nie kończy na kredkach i lalkach..ich dzieciństwo to ciężka praca... ciężka praca całej rodziny... to walka o rehabilitacje, o środki finansowe, które umożliwią im walczyć o zdrowie i być w przyszłości samodzielnymi.... 
Jest też Babcia Gosia... któż jej nie zna? Chyba każdy gdzieś już słyszał o Babci która walczy o lepsze jutro dla wnuka, o poskromienie autyzmu, o nauczenie się "życia za szybą".  Babcia Gosia przybliża i tłumaczy nam zawiły  problem autyzmu. Jest to wirtualna babcia która ma setki wnucząt...która zawsze chętnie pomagała nie tylko słowem.
Babcia Gosia potrzebuje teraz naszego wsparcia, modlitwy , pomocy ... Babcia Gosia zmaga się ze śmiertelna chorobą... Proszę Was, zajrzyjcie na stronę www.pomagamyzosi.pl

Autyzm, Epilepsja, Porażenie mózgowe, Niedosłuch, Całościowe Zaburzenia Rozwojowe... to nie hasła w wikipedii- to są  dzieci... To Paulinka, Franio, Wojtuś,  Stefcio,  Aleks , Majeczka , Oskarek i wiele, wiele innych których dzieciństwo upływa na ciężkiej pracy... te dzieci w przyszłości mogą uratować Ci życie odkrywając lek na raka, albo coś udoskonalić czy ulepszyć . Każdy ma w sobie potencjał... w każdym z nas jest przecież cząstka Boga.

Dziękuję, że dotrwałeś do końca.  

piątek, 8 marca 2013

Goździki, rajstopy i muffiny cytrynowe

Dzień Kobiet mojej mamie i babci zapewne kojarzyć będzie się z goździkiem w celofanie otrzymanym w pracy razem z parą beżowych pończoch lub rajstop (!)  Ponoć to był rarytas i nasze mamy były bardzo kontente z takiego podarku.
Był czas (mój nastoletni) że bojkotowało się to święto bo przecież komunistyczne....
Ale dziewczyny, czy nie jest cudnie mieć swoje święto?
Bojkotować nie mam zamiaru bo i kobietą przecież jestem i goździki uwielbiam ( M zapomniał ;))
Powracam jednak do meritum ...
Odwiedziły mnie dziś kobietki i tak cudnie się zdarzyło, że trzy pokolenia zasiadły do cytrynowych mufinek. Babcia, mama i mała biegająca z kitkami H (wnusia babci)  Mufinki smakowały ..co prawda właścicielka kitek wolała ozdobne cukierki i krem, ale przyjmujemy że jej smakowały.... Mufiny przebił jednak domowy chleb z pasztetem, też domowym i ogórkiem- sklepowym.... (trzeba być na emigracji żeby docenić polski chleb ..stawiając go ponad wszystkie łakocie ) Przepis na pasztet wkrótce znajdziecie w tym blogu.


Mufinki są bardzo łatwe do przygotowania -jak to mufinki.
 A że uwielbiam połączenie cytryny i maku wiec taki właśnie mają smak.
Pomysł zaczerpnięty z blogu "Moje Wypieki":


Ciasto na muffiny

150 ml oleju rzepakowego
230 g mąki
1/2 łyżeczki sody
190 g cukru pudru
1 duże jajko
150 ml mleka 
sok i skórka otarta z jednej dużej cytryny
3 łyżki maku

Krem

1/3 szklanki Lemon curd *
1/3 lub 1/2 opakowania  serka quark (całe opakowanie to 250g) równie dobrze może być zmielony twaróg, mascarpone lub temu podobne 
zamieszałam posmakowałam i było ok :)

Wykonanie muffin

Wszystkie sypkie produkty wymieszać w misce. W osobnym pojemniku roztrzepać jajko i resztę 'mokrych' składników razem z cytryna i skórka.
Sypkie i mokre połączyć razem, zamieszać krótko (mogą być grudki- musza być grudki ;) )
Foremki wyłożyć papilotkami i do 2/3 wysokości nałożyć ciasto.
Piec ok 20 do 25 minut w temperaturze 190 stopni, do tzw suchego patyczka

Wystudzone mufiny nadziałam (jak paczki) kremem, a pozostały krem zużyłam do dekoracji


* Lemon curd ukochany angielski krem cytrynowy wielorakiego użytku można zrobić samemu. Prosty i szybki przepis... UWAGA krem uzależnia- mnie uzależnił ;)


2 duże jajka

2 żółtka
160g drobnego cukru
80g masła
sok i skórka z dwóch cytryn

W garnuszku roztrzepać żółtka i cukier. Postawić na kuchence podgrzewać lekko i dodać od razu masło sok i skórkę z cytryny. Mieszać aż się zagotuje i zgęstnieje. Przetrzeć przez sito i gotowe.

Można przechowywać w lodówce nawet tydzień (u mnie nie utrzyma się długo, w tajemniczy sposób znika ;)

Wszystkim kobietką tym dużym, mniejszym i całkiem malutkim życzę Wszystkiego Najlepszego !


czwartek, 7 marca 2013

...zapach chleba



Zapach chleba jest moim wspomnieniem z dzieciństwa.

Chrupiąca skórka, masło zrobione własnoręcznie przez babcię i miód- prosto z pasieki.

Jakieś dwa lata temu rozpoczęłam swoja przygodę z chlebem. 
Jak zwykle przypadek pokierował mną dalej. W UK, gdzie od dłuższego już czasu mieszkam, popularne są car boot-y. 
Ludzie wyprzedają to co im zalega w piwnicy, na strychu.
M kupił mi wypiekacz do chleba za 1f. 
Najpierw nieśmiało piekłam chleby na drożdżach,  były one pyszne, ale na drugi dzień stawały się suche i nie kusiły już tak bardzo. Znalazłam przypadkiem stronę w internecie -moja domowa piekarnia- http://www.chleb.info.pl/  i popłynęłam.
Nie chce Was zanudzać, jak to raz mi się udało upiec piękny chleb, a  dwa razy nie wyszło zachwycająco.
Po ponad dwóch latach doświadczeń, udaje mi się upiec piękny bochenek i zapach już bliższy jest ideału chleba babcinego.
To na prawdę nie jest trudne:)
Pierwszy wypiekacz do chleba zastąpiłam innym. Tym razem kupionym za 2 funty też na car boot.
Jak już "zajechałam" ten za 2 funty,  M zrobił mi świąteczny prezent i dostałam pięknego nowego "mercedesa" wśród wypiekaczy- kocham ten mój piękny sprzęcik. Z wiadomych względów nie wspominam konkretnie modelu i marki :)
Warto zainwestować w taki sprzęt. Cieszy mnie fakt, że swoją przygodę z chlebem zaczęłam z tańszymi modelami, bo teraz wiem, że dobry wypiekacz, czy jak kto woli maszyna do chleba, jest mi w kuchni niezbędna.
Mała uwaga. Maszyny używam tylko i wyłącznie do wyrabiania ciasta chlebowego- nie piekę w nim.
Chleb piekę w piekarniku na kamieniu. Kamień to genialny wynalazek. Zakupiłam ostatnio koszyk do wyrastania chleba, a że robię zawsze dwa bochenki, to jeden wyrasta mi w koszyku a drugi w durszlaku ;)  
Poniższy przepis pochodzi z tej strony:  http://www.mojewypieki.com/

Zaczyn- wieczór wcześniej
650 ml ciepłej wody
500g mąki pszennej chlebowej - strong flour
1/3 szklanki czynnego zakwasu
Wrzucam te składniki do maszyny do chleba i krótko zamieszam do połączenia. Przykrywam folia i odstawiam w ciepłe miejsce.

Ciasto właściwe
600 g mąki chlebowej - strong flour
cały zaczyn 
25g soli

Mieszam wszystkie składniki. Ciasto będzie lepiące, ale nie dosypywać maki, wyrabiać tak długo aż będzie gładkie i sprężyste.  Najlepiej dobrym mikserem lub w maszynie do chleba-ustawiając program na wyrabianie i wyrastanie (dough) około godziny i 30 minut. Następnie wyjmuje ciasto  do miski jeszcze raz zamieszam i odstawiam na godzinę.  Po godzinie ponownie zagniatam ciasto i powtarzam to 4 razy (co godzinę).  Dzięki temu chleb będzie puszysty.
Formuje dwa bochenki i odstawiam do oprószonych mąką koszyków, do wyrastania na 2 do 3 godzin. Jeśli nie posiadamy koszyków, ciasto chlebowe może wyrastać w wyłożonym czystą ściereczką durszlaku.


Piec w nagrzanym piekarniku 
(z parą) na kamieniu - jeśli nie posiadamy kamienia dobre będą foremki, nap. keksówki. 
Pieczemy 4o minut. 
Pierwsze 10 minut w temp 250 stopni C następnie obniżamy temperaturę do 200 stopni C. Studzimy na kratce. Gorące bochenki spryskujemy wodą - będą lśniące.  
Dobrze wypieczony bochenek wydaje głuchy dźwięk, po ostukaniu od spodu.
Smacznego.

środa, 6 marca 2013

M i razowe ciastka...

Nie zasłużył M na razowe ciastka... na takie razowe z moja własna kombinacja smaków i tymi róznymi  "śmieciami"
Jednak stało sie i upiekłam biedakowi, aby chrupiąc wieczorem nie miał wyrzutów sumienia, ze idzie mu w oponkę....
Zapewne tez sa kaloryczne... ale za to z błonnikiem i z gorzką czekoladą i z mąką razowa .... 
M zachwycony zabrał nawet porcję do pracy ... najbardziej zachwycony był M mniejszy. 
Zjadł i moja porcje :)
A wiec do rzeczy .. mój doświadczalny pierwszy i mam nadzieje ze nie ostatni przepis na pełnoziarniste ciastka z pieprzem i czekolada :)

- 120g miękkiego masła
- 50g cukru
-1 łyżeczka melasy 
- 1 jajko
- 150g maki razowej z dodatkiem ziaren ( na jakie tylko macie ochotę) ja użyłam mąki allison seed & grain  wholemeal                                                
- 100g płatków owsianych
-1/2 filiżanki pokruszonych orzechów(różnego rodzaju)
- 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
- 1/4 łyżeczki sody
- 5- 6 ziaren czarnego pieprzu *
- 5 ziaren ziela angielskiego*
- 100g posiekanej gorzkiej czekolady 


Masło utrzeć z cukrem i z melasą dodać jajko dalej ucierać  Mąkę zmieszać z proszkiem do pieczenia i soda i dodać do masy maślanej. Dodać resztę składników. 
Łyżeczka nabierałam i mokrymi dłońmi formowałam kulki lekko spłaszczając. Układać na natłuszczonej blaszce w odstępach  (podczas pieczenia urosną) .  Piec w temp. 180 około 15 minut. Odstawić na kratce do ostygnięcia :)
* Pieprz i ziele angielskie utłuc w moździerzu i dodać na koniec do reszty ciasta